Kiedy już znaleźliśmy lokal i pomyśleliśmy o kapce oddechu wtedy zaczęło się „na dobre”. Do dzisiaj wspominamy długie i nie zawsze spokojne dyskusje na temat wyglądu i klimatu bistro. Po prostu spieraliśmy się. O każdy wręcz detal. O kolor ścian, o podłogi, o meble, popielniczki, lampki, świeczki, itd., itp…
W końcu z chaosu się wyłonił się konkret i do oczekującego na operację plastyczną lokalu ochoczo wkroczyła ekipa remontowa Pana P. Jacy wtedy byliśmy naiwnie pełni wiary i optymizmu! Kompletnie nie przeczuwaliśmy, że katastrofa dopiero nadciąga. Niestety po raz n-ty sprawdziła się zasada, że najszybciej przebiega rozburzanie, drugie w kolejności jest budowanie, a na szarym końcu wykańczanie, również portfela i zdrowia inwestorów. I bez wątpienia jest owo wykańczanie procesem długotrwałym i bardzo bolesnym.
Planowany na 3 tygodnie front robót przedłużył się prawie dwukrotnie, zaś etapu tzw. „kosmetycznego” po dziś dzień wolimy nie wspominać. Echa tamtych dni powodują gwałtowny wzrost ciśnienia krwi…
Ostatecznie owa kosmetyka wypełniła na długie tygodnie wszystkie wolne od pracy dni Rafała i Tomka. Szpachlowali, domalowywali, czyścili i naprawiali to, czego fachowcy nie zdołali i nie zdążyli zepsuć.
W tak zwanym międzyczasie Rafał i ja pracowaliśmy nad wyborem tego co w końcu stanowi istotę gastronomii, czyli menu…